ARGENTYNA

GÓRY PATAGONII, WĄWOZY PURMAMARCA I LASY DESZCZOWE IGUAZU



DZIEŃ I
Przylot do Buenos Aires, z przesiadką w Rio de Janeiro. Nocleg w Ezeiza: Posada Quinta Pata, Za nocleg zapłaciliśmy 72 USD amerykańskie, ale w pakiecie jest wszystko, czego potrzeba po długiej podróży: odbiór z lotniska o dowolnej porze, i dowóz z powrotem po noclegu, taca z przekąskami i śniadaniem, oraz przyjemne podwórko, gdzie można złapać rano słońca i posłuchać skrzeczenia papug :)
Na lotnisku w Rio trzeba było znów przejść kontrolę bagażową, oraz wyrzucić wodę (i inne płyny), którą zakupiliśmy na poprzednim lotnisku/w samolocie.

El Calafate


El Calafate - Lago Argentino

DZIEŃ II
Przylot do El Calafate. Nocleg w Hostel Aonikenk.
Na lotnisku wypożyczamy samochód w Localiza, 5 dni kosztowało nas 301 dolarów (17'963 ARS)

Glaciar Perito Moreno - punkt widokowy przy drodze

 
DZIEŃ III

Glaciar Perito Moreno

Lodowiec (Glaciar) Perito Moreno. Niecałe 1,5 godz. drogi od El Calafat. Można dojechać autobusem z dworca - 450 pesos za bilet w dwie strony, powrót po 4 godzinach od przyjazdu. Przy wjeździe do parku trzeba się wylegitymować i zapłacić - za naszą dwójkę i auto wyszło 1'820 ARS (31 dolarów w sumie wjazd) . Widok z daleka jest równie piękny, co z bliska - przydrożne, czerwone kwiaty wspaniale kontrastują z błękitem lodowca. Z 2 km przed szlakiem dojeżdżamy na wielki parking, skąd należy wsiąść do autobusu (w cenie biletu). Przystanek jest oznaczony, a również parkingowi tłumaczą, co i jak.

DZIEŃ IV

Trasa El Calafate - El Chalten

Wyjazd do El Chalten z rana, aby jeszcze dziś wspiąć się pod Fitz Roy, do Camping Poincenot. Wypożyczamy namiot, 2 śpiworu, 2 maty oraz palnik. Kupujemy też na miejscu niewielki pojemnik gazem - kosztuje nas to w sumie nieco 2'000 pesos. Wypożyczalnię i ceny znajdziecie tu: patagoniahikes

El Chalten

Chcieliśmy wyruszyć z El Pilar, i wyjść w El Chalten przez Cerro Torre, niestety ostatni bus na szlak  odjechał o 12:00. Moglibyśmy wprawdzie podjechać tam autem i zostawić je na parkingu przy wejściu na szlak, ale wiązałoby się to z koniecznością niesienia ze sobą rzeczy potrzebnych nie tylko na nocleg w namiocie, ale także na nocleg kolejnego dnia po zameldowaniu w hostelu (nie zdążylibyśmy na ostatni bus w El Chalten o godz. 12). Zostawiliśmy więc auto wraz z bagażami na bezpłatnym parkingu przy wejściu północnym Sendero al Fitz Roy. Wszystkie wejścia w El Chalten do Parque Nacional Los Glaciares są darmowe.

Laguna Capri

Poszliśmy trasą przez Laguna Capri, która w tą stronę całkowicie nas rozczarowała. Przede wszystkim - było bardzo pochmurnie, padał śnieg, widoczność gór w tle była zerowa (wtedy myślałam, że ich tam nie ma :p), a jezioro miało szary kolor. Trasa  od wejścia do Capri jest trudna - ciągła wspinaczka pod górę przez las - chociaż punkty widokowe przy urwiskach są piękne. Po około 3 godzinach dochodzimy do lasu, w którym rozbijamy namiot - jest tu już sporo ludzi, i najbardziej osłonięte od wiatru miejsca są już zajęte. Podgrzewamy sobie wodę na palniku i pijemy gorącą herbatę - temperatura spada do -4oC, wieje mocny wiatr, a poza drzewami nie widać nic.

Widok na EL Chalten z trasy pod Fitz Roy


DZIEŃ V
W planie była wspinaczka na Fitz Roy o wschodzie słońca, jednak pogoda mnie zniechęciła - budząc się w ciemnościach i mrozie (o 4 rano robi się głośno, wszyscy szykują się do drogi) stwierdzam, że nie dam rady. Wychodzę jakieś 2 godziny później, przy pierwszych promieniach słońca, i staję jak wryta - co to się świeci za tymi drzewami?!

Fitz Roy - Camping Poincenot

Niebo jest bezchmurne, wiatr ucichł, a Fitz Roy mieni się złotem <3 Szybko się ogarniamy i ruszamy pod górę. Namiot wraz z bagażem zostawiamy na miejscu, jak wszyscy tutaj - nikt nie chce tego taszczyć, działa zasada wzajemnego zaufania. Oczywiście jak to wśród ludzi, czasem zaufanie zawodzi, i słyszeliśmy w hostelu historie turystów wracających bez butów czy namiotu. My mieliśmy szczęście.


Trasa pod Laguna de los Tres jest wyczerpująca - 2 km ostro w górę, po ukruszonych skałach i spływającej wodzie (a tego poranka - po śliskim lodzie). Widoki po drodze zachwycają: widok na dolinę otoczoną białymi szczytami, z przecinającymi jeziorami i rzekami, oświetlane słońcem - jak z bajki.

w Drodze na Fitz Roy


w Drodze na Fitz Roy

 Samo miejsce docelowe jest jednak rozczarowaniem, a jednocześnie satysfakcją, że nie tłukliśmy się tutaj po nocy. Jezioro i wszystko dookoła jest przykryte śniegiem, więc cały urok kontrastu woda-skały-biel Fitz Roy prysł. Dodatkowo - ozłocony Fitz Roy świetnie widać z polany kilometr przed kampingiem (wracając do rozwidlenia dróg na Cero Torre/ El Chalten) - to chyba najładniejszy widok w okolicy.


pod Fitz Roy

Po spakowaniu plecaków ruszamy w drogę powrotną. Obracając się, dostrzegamy język lodowca, obok którego przechodzilibyśmy idąc z El Pilar. Nie ma jednak sensu iść w drugą stronę (wracać do El Pilar), gdyż cały urok tej trasy polega na widoku na Fitz Roy przed sobą, nie za sobą.

Polana przy rozwidleniu dróg

Trasa przez Laguna Madre jest w większości płaska. Prowadzi przez doliny, jeziora, lasy i polany, i jest niezwykle uspokajająca, pomimo że długa - przejście szlakiem na wskroś to około 8 km. Na rozwidleniu mamy możliwość pójścia w prawo, w kierunku Laguna Torre (2 km) + dalej wspinaczka kolejne 2.5 km na Mirador Maestri, lub w lewo, 7 km do El Chalten. 3km przed miasteczkiem mijamy Mirador del Torre - przysiadając tu na odpoczynek stwierdzamy zgodnie, że dla samego podziwiania widoków nie ma sensu pchać się wyżej w góry - ten jest wystarczająco niesamowity. Ale oczywiście bez dalszej drogi nie zobaczylibyśmy większego horyzontu : )


Laguna Madre


Widok na Cerro Torre



Wyszliśmy w innym miejscu, niż weszliśmy - kilka przecznic dalej od auta, co dla naszych zmęczonych nóg było nieszczęściem: ciężkie plecaki dały nam popalić. Meldujemy się w hostelu w pokoju wieloosobowym, który mamy teraz tylko dla siebie -  Hostel Venuy, 

El Chalten


DZIEŃ VI

W planach była wspinaczka na Pliegue Tombado, jednak na ostatnim odcinku znów byłam zmuszona się poddać - złośliwa rana na pięcie coraz mocniej dawała o sobie znać. 

Widok na trasie południowej El Chalten

Widok z polany Mirador Loma del Pliegue Tombado jest już w 90% "tym" widokiem z góry, bez widoczności jeziora u podnóży gór. Trasa podzielona jest na odcinki: wejście południowym szlakiem wiedzie ostro w górę, którą zresztą nad miastem widzimy. Dalej to spacer doliną, aby wejść w las wiodący ciągle w górę, aż na polanę pod szczytem. Uwaga: polana jest podmoknięta, głównie to mech i grząski grunt  - my zorientowaliśmy się zbyt późno, już z mokrymi skarpetkami (buty zdjęliśmy dla odpoczynku) ;)

Mirador Loma del Pliegue Tombado

DZIEŃ VII
Rano wracamy na lotnisko w El Calafate, skąd wylatujemy do Salty. Tutaj ponownie wypożyczamy auto, tym razem z Hertz. 3 dni kosztują nas 146 dolarów (8'587 ARS). (Auto wypożyczamy na lotnisku, ale dzień przed wylotem oddajemy je w punkcie w mieście).

Okolice Salty


Nie wsiadłam za kierownicę w tym mieście - nie potrafiłabym bezpiecznie nas dowieźć do celu, nie zostając stratowana przez nic nie robiących sobie z przepisów mieszkańców.
Meldujemy się w bloku w centrum, w Apartament Alvarado . Standardowo już właścicielka nie mówi ani słowa po angielsku, ale jest bardzo pozytywna osobą i próbuje się dogadać ;) daje nam klucz do mieszkania i pozwala zaparkować w garażu.

DZIEŃ VIII

Góry Hornocal


Obszar Jujuy to charakterystyczne wielokolorowe skały, rozległe kaniony i wszechobecna czerwień. Co ciekawe, przejeżdżając z Salty do San Salvador de Jujuy musimy przejść wyrywkową kontrolę graniczną. W ogóle jest tu dużo kontroli drogowych - w ciągu jednego dnia na tej trasie 3-krotnie zatrzymywano nas, aby sprawdzić legalność wypożyczenia auta, spisać paszport i sprawdzić prawo jazdy. Nie ukrywam, że jest to dość stresujące  - szczególnie gdy nie wiemy, czego oni od nas chcą właściwie (a poza sprawdzeniem dokumentów coś tam próbują wydobyć z nas: cóż, nie udało nam się porozumieć, ostatecznie machnęli ręką i kazali jechać dalej).


Purmamarca


Plan był taki, aby dojechać to Tilcary, a potem zawrócić kawałek  i z drogi nr 9 zjechać na nr 52, do Purmamarca i Salinas Grandes. Droga w kierunku Tilcary jest już jednak zakorkowana na skrzyżowaniu z nr 52, dlatego naszym pierwszym przystankiem jest wioska Purmamarca - bardzo turystyczna, słynąca z widoku na trzykolorowe skały. Zatrzymać się tu można po prostu przy skrajni jezdni. Poza walorami widokowymi, jest to idealne miejsce na zakup pamiątek oraz dobrej jakości szali, swetrów, chust, itp.- wszystkiego, co się robi na drutach. Długa ulica pełna jest kolorowych fatałaszków, które można nabyć tylko i wyłącznie za gotówkę. W samej Salcie też znajdą się podobne wyroby, ale już za 2-krotnie wyższą cenę.

przez góry Jujuy

Do Tilcary nie udało się nam dojechać - po 2 godzinach korek wciąż nie ustąpił, a 20 km stania jest tego nie warte. Wracamy więc na drogę nr 52, by za jakieś pół godziny naszym oczom ukazał się najczęściej fotografowany kawałek ziemi w tym obszarze - pola ogromnych kaktusów. Ciężko przejechać obojętnie - no bo ten kaktus jest ładny, i ten, a tamten to już w ogóle :)


Jujuy - kaktusy :)

Jadąc dalej więc do wysolonego jeziora, musimy pokonać góry: pierwszy raz widziałam takie ukształtowanie - a raczej drogę na takim ukształtowaniu położoną. Najpierw dosłownie jesteśmy od podnóża wałka, potem spiralą wjeżdżamy na jego wierzchołek i widzimy doliny z każdej strony (chyba że chmury są nisko), a następnie zjeżdżamy spiralą na drugą stronę wałka. Wjazd jest stromy i niebezpieczny, ale o dziwo jadą tędy wszystkie tiry (chociaż "jadą" to naprawdę za dużo powiedziane; za każdym razem trzeba je wyprzedzać, oczywiście na zakrętach - innych miejsc tam nie ma).


Salinas Grandes


Salinas Grandes nie zrobiło na nas ogromnego wrażenia, jednak tego dnia niebo było bardzo błękitne, i przyjemnie odbijało się w zeszklonej tafli jeziora. Właściwie gdyby nie całkiem efektowna trasa przez góry, Salinas Grandes uznałabym za stratę czasu.


Salinas Grandes


DZIEŃ IX

Calchaqui Valleys


Tego dnia jedziemy na południe od Salty - w stronę słynnego Cafayate. Jest to trasa, która wprawia w taki zachwyt, że nie sposób jej po prostu przejechać. Właściwie jest ona atrakcją samą w sobie - 200 km drogą nr 68 może zająć cały dzień, gdyż na każdym kroku mijamy punkty widokowe na kaniony, rzeki, formacje skalne i szlaki piesze. Stojąc na jednej ze skał przez godzinę obserwowaliśmy rzekę i las w wąwozie, z którego raz za razem wylatywały stada kolorowych papug. Do tego dalej kolejna ściana mieniących sie różnymi kolorami gór - i nic więcej nie potrzeba.


Wszelkie przewodniki turystyczne wymieniają formacje Gerganta Del Diablo i El Anfiteatro jako must see. Szczerze mówiąc, to gdyby nie autokary w tych miejscach to nawet nie uznałabym, aby to było miejsce warte szczególnego zainteresowania. Owszem, formacja robi wrażenie bramy i amfiteatru, ale takich jest tu mnóstwo (nie ma opłat za wejście, ani zaplecza turystycznego).

Quebrada de Cafayate

Cafayate słynie głównie z położenia na zboczu góry, gdzie panują dobre warunki uprawiania winorośli. I rzeczywiście - już z daleka widzimy te zielone winnice. Nie umywaja się one jednak do tych w RPA, dlatego nie tracąc czasu zmierzamy prosto na Rout 40, aby do Salty wrócić zachodnią stroną. To, czego nie uwzględniliśmy, to fatalny stan tej drogi: bez asfaltu, z odpryskującymi kamykami i nierównościami, generalnie dla jeepów, nie dla osobówki. Byliśmy twardzi przez całe 30 km - po tym czasie straciliśmy nadzieję na pojawienie się lepszych warunków, i zawróciliśmy. Żałuję, gdyż bardzo chciałam zobaczyć miejscowość Cachi i przejechać przy Parque Nacional los Cardones, a było już za późno, by dojechać tam okrężna drogą...

Quebrada de Cafayate

DZIEŃ X
Lecimy do Iguazu: miejscowość na granicy z Brazylią i Paragwajem, którą to granicę wyznaczają majestatyczna rozpadlina z wodospadami Iguazu. Nie - z samolotu nie widać wodospadów  : ) W tej części Argentyny już większość mieszkańców mówi i żyje "po portugalsku".
Meldujemy się w apartamencie w domu jednorodzinnym: u Gabrieli, która jest przemiłą młodą osobą, a piętro domu przerobione na apartament zawiera wszystko, co potrzebne. Zaskakuje nas... prysznic. Pierwszy raz stykamy się z brakiem pokrętła do sterowania wodą (zimna/ciepła/więcej/mniej), a jedynie z trzema guzikami: leci woda gorąca, woda zimna, lub mieszana. Generalnie mieszana jest dla nas za gorąca, a zimna za zimna, więc to rozwiązanie nie przypadło nam do gustu ;)


Iguazu Falls - Argentyna

DZIEŃ XI
Jedziemy do parku zobaczyć wodospady po stronie argentyńskiej. System opłaty za parking jest tu dość specyficzny - wjeżdżając i wychodząc nic nie wskazuje, że jest to parking płatny. Jednak już przy wyjeździe drogę zagrodzi nam pracownik, w celu okazania biletu za parkowanie: bilet ten należy zakupić razem z biletem wstępu do parku.
Na miejscu mamy do wyboru automaty biletowe, oraz tradycyjne kasy. Jeżeli nie musicie okazywać żadnych dokumentów uprawniających do zniżek - kierujcie się prosto do kolejki do biletomatów. My o godzinie 10 rano czekaliśmy około 40 minut w tej kolejce, ale te do kas są jeszcze dłuższe.


Garganta del Diablo

Cały park jest bardzo dobrze pooznaczany. O ile pierwszą część, z punktu "Central" do punktu "Cataractas" można spokojnie przejść spacerem (600 metrów), o tyle z "Cataractas" (początek Lower i Upper Circuit) do "Garganta del Diablo" już na kolejkę poczekać warto, bo trasa biegnąca przy torach jest po prostu nudna. Pracownicy rozdają bileciki darmowo przy stacjach - pozwalają one kontrolować ilość wpuszczanych osób na daną godzinę.

Lower Circuit Iguazu Falls Argentyna

Garganta del Diablo to olbrzymia ilość wody spadająca w dół, do której można podejść na wyciągnięcie ręki. Nie uniknie się tu niestety tłumów - dopchać się do krawędzi, by zerknąć, to wyczyn. Ale warto.
W parku spędziliśmy generalnie 6 godzin, przechodząc wszystkie szlaki, odpoczywając, czekając na kolejki itp.

Upper Circuit Iguazu Falls Argentyna

DZIEŃ XII
Na zwiedzanie wodospadów po stronie brazylijskiej założyłam 2 godziny, a w pozostałym czasie planowaliśmy wizytę w parku ptaków (Parque das Aves). Jedziemy do Foz do Iguacu, co właściwie jest rzut beretem od argentyńskiego Puerto Iguazu, jednak czasowo już tak pięknie nie jest - kontrola na granicy jest obowiązkowa, i jak to w takim miejscu bywa - korki są codziennością.

Iguacu Falls Brazylia


Jako że wyruszyliśmy o świcie, czekamy tylko 40 minut. Jednak na to, co na nas czekało w miejscu zwiedzania, nie byliśmy ani czasowo, ani psychicznie przygotowani. Aby dostać się do punktów widokowych paku narodowego, trzeba odstać... 3 długie kolejki. Kolejka po bilety była najkrótsza - do godziny max. Jednak potem należy odstać swoje w kolejce do autokaru (obowiązkowy, cześć parku pomiędzy kasami a wodospadami jest wyłączona z ruchu turystycznego). Nie wierzyłam własnym oczom, że kolejka może mieć tyle zawijasów - przed nami stało około tysiąca ludzi, więc oczekiwanie na 10 minut jazdy zajęło nam 3 godziny.

Iguacu Falls Brazylia

Ostatecznie na szybko przeszliśmy ścieżkę widokową, żałując że w ogóle traciliśmy czas na brazylijską stronę, która okazała się sporo "gorsza". Po około 60 minutach szybko na autobus powrotny, i kolejny szok: w tą stronę taka sama kolejka. Ubłagaliśmy ludzi z przodu, abyśmy mogli wejść przed nimi, gdyż zwyczajnie nie zdążylibyśmy na samolot... Strona brazylijska jest po prostu źle zorganizowana - 3-krotnie większa strona argentyńska bez problemu obsługuje płynnie tą samą, jeśli nie większą, ilość turystów.

Iguacu Falls Brazylia


DZIEŃ XIII - buenos Aires + wylot do Amsterdamu
Następnego dnia rano, po noclegu w  apartament Parque Lezama  przy centrum Buenos Aires, wybraliśmy się na krótkie zwiedzanie. Z lotniska i na lotnisko dotarliśmy taksówką. Miasto nas nie zachwyciło - tango na ulicach strasznie komercyjne; szare, zniszczone kamienice, kontra nowoczesne apartamentowce  w centrum. Ale bądź co bądź - nie skorzystaliśmy z uroków życia nocnego : )


Buenos Aires



Ile nas to kosztowało?

Zaokrąglając wydaliśmy na naszą dwójkę około 17'000 PLN. Poniżej większe wydatki, których nie da się uniknąć. Dodatkowy koszt może być niższy lub wyższy, w zależności od własnych preferencji. My wydaliśmy około 6 tys. PLN na 2 tygodnie na 2 osoby, na pamiątki, wejściówki do wymienionych atrakcji,  jedząc raczej w lokalnych knajpkach niż w restauracjach, robiąc też zakupy w marketach.
 
bilety lotnicze: międzykontynentalny w dwie strony za 2 osoby, z 1 nadanym bagażem 5’200 PLN
bilety lotnicze: 4 wewnątrzkrajowe  ( Buenos Aires - El Calafate - Salta - Iguazu - Buenos Aires) za 2 osoby 1’406 EURO
Wypożyczenie samochodów (5dni + 3dni + 2 dni) 32’214 ARS
Noclegi x 12 (Buenos Airesx2, El Calafatex2, El Chaltenx2, Saltax4, Iguazux2) 1,363 PLN
suma (transport+nocleg) ~ 11'000  PLN



2 komentarze:

  1. Chciałabym to przeżyć co wy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny widok, chętnie się wybiorę z Wami na kolejną podróż :)

    OdpowiedzUsuń

Nowy adres

Jeśli lubisz odkrywać ze mną świat, zapraszam na nową już domenę : ) https://urlopaktywnie.pl/