Gruzja

I love GEORGIA!





Tym razem wycieczka typowo zorganizowana, ale za to z 50% dopłatą, a więc żal było nie skorzystać! Spontanicznie zapisujemy się, szybko czytamy przewodnik po Gruzji (zwykle korzystam z Internetu, ale tym razem dostałam profesjonalny przewodnik turystyczny z mapami i byłam zachwycona zbiorem przydatnych informacji w jednym miejscu!), pakujemy się i ruszamy na lotnisko w Gdańsku!

Samolot przewoźnika "Lot" do Tbilisi startuje w Warszawie, a czas przelotu to około 3,5 godziny. Na trasie w cenie biletu dostajemy kawę/herbatę/wodę i wafelka. O dziwo w obie strony podczas lotu całkiem nieźle spałam, nie mdlałam i nie wymiotowałam, a więc dla mnie jest to szczyt komfortu! :)

Typowy Krajobraz zza szyby: Gruzińska Droga Wojenna

TBILISI

Już sam przejazd autokarem przez centrum Tbilisi przyprawia o skręt szyi i zawał serca. Skręt szyi z powodu ilości widoków po obu stronach pojazdu, a zawał serca z powodu stylu jazdy Gruzinów. Oczywiście wcześniej czytaliśmy o niestosowaniu się do większości zasad ruchu drogowego, ale raczej traktowaliśmy to jako formę żartobliwą - tymczasem tu naprawdę jeżdżą, jak chcą. Zresztą nie tylko auta - piesi, psy i krowy również poruszają się po jezdni z pełnym luzem :) Te takie białe kreski na asfalcie (w Europie zwane pasami ruchu) są tylko dla ozdoby, światła na skrzyżowaniach nierzadko również :) Niesamowite! Z jednej strony fascynujące, ale z drugiej - musielibyście widzieć nasze miny, kiedy próbowaliśmy przejść przez 6-pasmówkę na przejściu dla pieszych mając zielone światło... Obtrąbiono nas dwukrotnie, a raz prawie rozjechano :p Ale za to, co to miasto oferuje, można mu wszystko wybaczyć...

Zwiedzanie rozpoczynamy od Katedry Świętej Trójcy (inaczej Cminda Sameba), która jest jedną z największych świątyń prawosławnych na świecie, a wraz z otaczającym ją kompleksem ogrodów pewnie i jedną z najpiękniejszych. Samo wnętrze udostępnione dla zwiedzających jest stosunkowo malutkie w porównaniu do rozmiarów budynku, więc obejście zajmuje nam dosłownie kilka minut. Więcej czasu spędzamy na schodach, skąd podziwiam przepiękną okolicę.
Kompleks przed cerkwią

Ruszamy w kierunku Parku Rike, gdzie kolejką linową wjeżdżamy na Wzgórze Sololaki. Tu znajduje się słynny pomnik Matki Gruzji, a nieco wyżej górująca nad miastem Twierdza Narikala. Widok stąd zapiera dech w piersiach. Na górze spotkać można handlarzy zachęcających do zdjęcia z trzymanymi przez nich zwierzętami: papugą, małpką, legwanem czy barankiem - z pobudek humanitarnych nie korzystamy z tego typu "atrakcji".

Panorama ze wzgórza Sololaki

Po przejściu przez zachowane mury obronne twierdzy dojść można do XIII-wiecznego kościoła Św.Mikołaja (inaczej kościół Narikala), skąd również rozpościera się piękny widok na wzgórza.
Przed kościołem św.Mikołaja

Po nacieszeniu oczu panoramą miasta schodami schodzimy na dół i od razu wchodzimy do Dzielnicy Abanotubani, której wizytówką są ceglane kopuły łaźni siarkowych. W tej okolicy, po przeciwnej stronie rzeki, najlepiej podziwiać oświetlone Tbilisi po zmroku, tu też znajdują się liczne wytworne restauracje i przepiękne kamienne uliczki. Stojąc na moście Metekhi tyłem do Mostu Pokoju na prawo będziemy mieć mury Twierdzę Narikala, na lewo Kościół Metechi z pomnikiem króla Wachtanga Gorgasalego na koniu, a na wprost widok na rzekę Mtkvari i wzgórze z Thabori Monaster (inaczej: Fericvalebis). Widok fenomenalny!

Twierdza Narikala po zmroku (widok z Metekhi Bridge)

Przemieszczamy się w stronę Katedry Sioni, gdzie znajduje się największa relikwia Gruzinów, krzyż świętej Nino. Aby wejść do środka kobiety muszą się szczelnie owinąć chustami :) Żółty budulec cerkwi i liczne freski na ścianach potęgują odczucie zabytkowości tego miejsca. Dookoła znajdują się luksusowe restauracje przy pięknie ozdobionych kwiatami i winoroślami alejkach. Można tu coś zjeść lub schłodzić się pośród zraszaczy. Na skrzyżowaniu dróg siedzi dumnie Tamada z rogiem do wina - pomnik wzorowany na odnalezionej w Gruzji figurce datowanej na VII w.p.n.e.!

Uliczki Shardeni Street

Na koniec wędrujemy do Bazyliki Anchiskhati, po drodze mijając ciekawą krzywą wieżę zegarową, będącą jednocześnie elementem Teatru Marionetek Reza Gabriadzego. Bazylika jest najstarszą świątynią w Tbilisi i liczy sobie ponad 1500 lat! Wyblakłe freski na ścianach pochodzą z XVII wieku i wzbudziły we mnie mieszankę zachwytu i duchowości. Aby wejść do bazyliki trzeba przejść przez piękną kamienną bramę owiniętą winoroślami, a za nią przez podniszczony plac z palmami :)
Krzywa wieża zegarowa

KACHETIA

Telavi to nie tylko stolica tego regionu, ale także jedno z najpiękniejszych miast Gruzji. Główne ulice miasta są odremontowane, a okolica przystosowana pod zachodnich zwiedzających: czyste i zadbane budynki, liczne punkty turystyczne, zagospodarowane tereny zielone. Oko cieszy szczególnie teren XVII-wiecznego zamku królewskiego, z którego murów można podziwiać położone niżej miasteczka Kachetii. To również miejscowość, w której spotkaliśmy najwięcej błąkających się psów, wszystkie bardzo przyjazne w stosunku do człowieka.
Telavi

Wjeżdżając wgłąb Równiny Alazani nie sposób nie zachwycić się krajobrazem: płaski teren pełen zieleni lasów i winogronowych pól, a dookoła na horyzoncie góry Kaukazu. Zmierzamy do Napareuli, gdzie pracownicy Twins Wine Cellar opowiedzą nam o tradycyjnym sposobie produkcji wina w kwewri - zakopywanych w ziemi amforach, do których wrzuca się nie tylko sok z winogron, ale także wytłoczyny, dzięki czemu winiarnia ta zyskuje status unikatowej. Obiekt umiejscowiony pośrodku upraw zawiera sklep z lokalnym winem, restaurację, muzeum wina i największą na świecie, reprezentatywną kwewri :) Bardzo przyjemnie i ciekawie spędzony czas w muzeum i na degustacji zrekompensował nam godzinną burzę na zewnątrz.

Napareuli - winnica Twins Wine Cellar

Po zakupie oryginalnego wina Saperavi udajemy się do pobliskiego Kwareli, gdzie znajduje się winnica słynąca głównie z gładkiego wina półsłodkiego Kindzmarauli. Winnica Chareba i jej tunele witają nas przygotowanymi kieliszkami, serem jako zagryzką i... chłodem 14°C, niezmiennym bez względu na porę roku:) Ciekawostką jest, iż pierwotnie tunele w skale wydrążone były dla wojska, dopiero później właściciele Chareba odkupili teren i obecnie wynajmują miejsca winiarniom całej Kachetii. Tutejsze słodkie wina, dzięki w pełni dojrzewającym w słońcu owocom, są zdecydowanie lepsze niż zachodnie, dosładzane cukrem. Lepsze smakowo, ale też i zwodnicze - wchodzi gładko jak smaczny soczek, procentowo zachowując jednak swoje właściwości :)

Kwareli

W tunelach winnicy Chareba

Signagi, znane w Gruzji jako Miasto Miłości, to ostatni punkt tego dnia. Aby się tu dostać, trzeba pokonać wzniesienia i ostre zakręty, a mury obronne miasta widoczne są już z daleka. Signagi znajduje się na skraju półki skalnej nad równiną Alazańską i wygląda jak chorwacki kurort, tylko bez morza :) A dlaczego Miasto Miłości? Otóż o dowolnej porze dnia i nocy można tu przyjechać z dowodem osobistym w kieszeni i zawrzeć cywilny związek małżeński, z czego korzystają rzesze młodych zakochanych spacerujących tu romantycznymi alejkami. Małżeństwo to jest ważne jedynie na terenie Gruzji, a do jego trwałości i tak nikt nie przywiązuje większej uwagi - jest to bowiem państwo, w którym rozwody są powszechne i łatwo uzyskiwane.

Signagi

MCCHETA-MTIANETIA

Po wyjeździe z Tbilisi wjeżdżamy do kolejnego regionu Gruzji, swoje zwiedzanie rozpoczynając od położonego nad Mcchetą Monastyru Dżwari (Jvari). Widok na miasto, rzekę i góry jest stąd po prostu bajkowy, natomiast wnętrze świątyni wzbudza odczucia świętości, surowości i powagi. Bez fresków i zdobień, nagi kamień i półmrok, z dominującym na środku drewnianym krzyżem, postawionym tu według legend przez świętą Nino. Monastyr ten był pierwowzorem dla kolejnych, powstałych na terenie Gruzji, i do dziś jest miejscem kultu dla chrześcijan. Mury dawno uległy zniszczeniu, a zbocza od strony rzeki niezbyt estetycznie obarierowano, jednak miejsce to wciąż jest obowiązkowym punktem każdej wycieczki.

Klasztor Jvari
Widok na Mchetę z Klasztoru Jvari

Od tej pory kierujemy się słynną Gruzińską Drogą Wojenną w kierunku Kazbegi. Po drodze mijamy sztuczny zbiornik retencyjny na rzece Aragwi i wznoszącą się przy nim, dobrze zachowaną Twierdzę Ananuri. Wejście tu jest darmowe, dookoła rozkładają się lokalne kramy, a na szczyty twierdzy można dotrzeć wybranymi przez siebie drogami - na własną jednak odpowiedzialność, ponieważ opuszczony zamek nie jest zabezpieczany i wita nas tak, jak na swoje lata przystało: odpadającymi gdzieniegdzie murami i połamanymi w podłodze deskami (sama pomiędzy dwie wpadłam nie spodziewając się dziury po przekroczeniu ceglanego progu :)). Jest to kolejny jednak punkt do zrobienia bajkowego zdjęcia i podziwiania połączenia wody i gór w tle <po przeciśnięciu się oczywiście przez szkolne wycieczki zwiedzających>.
Twierdza Ananuri

Jednak i bez postojów przejazd Gruzińską Drogą Wojenną sam w sobie zapewnia niezapomniane przeżycia. Pomimo choroby lokomocyjnej i ogromnej senności trzymałam powieki mówiąc sobie: "jeszcze tylko popatrzę na to, o i na tamto. A tam też jest pięknie"...i tak przez 150 kilometrów :) Kaukaz oczarował mnie rozległością widocznej przestrzeni, zielenią, wijącymi się strumieniami, no i wychylającymi się z daleka, ośnieżonymi szczytami wyższych partii. Najpiękniejszym punktem widokowym zdecydowanie jest Pomnik Pokoju gruzińsko-rosyjski, który - sam w sobie będąc raczej ironią i niezbyt ładnym elementem krajobrazu - pozwala spojrzeć na góry i doliny z perspektywy wychylających się balkonów.
Gruzińska Droga Wojenna i Pomnik przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej

Swoją trasę kończymy w miejscowości Stepancminda (dawniej Kazbegi, zresztą do dziś tak nazywanej nawet przez przewodniki turystyczne) przy głównej drodze, gdzie jeden przy drugim stoją zaparkowane dżipy z zachęcającymi do swoich usług kierowcami. Jak podał nam "nasz" kierowca (porozumiewając się po polsko-gruzińsko-rosyjsko-migowemu) ich związek liczy około 300 aut, które po kilka razy dziennie zawożą turystów na wzgórze Gergeti pod sam klasztor Cminda Sameba. Świątynia jest widoczna z dołu, ale nie widać żadnej drogi idącej w górę, tylko porośnięte zielenią wzgórze. Zresztą - już w miejscu, w którym wsiadamy do dżipa żadnej drogi nie zauważam! :) Nic dziwnego, że ten off-road kończy się wejściem do chrześcijańskiej świątyni - po takiej podróży naprawdę jest za co dziękować Panu! :D Jedziemy po wszystkim, po czym da się jechać, a także po tym, po czym myślałam, że się nie da... Jako że byłam najmniejsza gabarytowo, do siedzenia przypadł mi doczepiany przy drzwiach fotel (? tak, to nie UE :)), więc musiałam mocno trzymać się nogami i rękami, aby nie uderzać głową o drzwi lub sufit, czy też nie zgnieść pasażera za mną, kiedy siedzenie zsuwało się na zakrętach (czyli ciągle). W połowie 40-minutowego wjazdu, obolała od uderzeń z każdej strony (szyba, głowa sąsiada, sufit i twarde zawieszenie), z zazdrością patrzyłam na wspinających się turystów, mimo to przez całą drogę śmialiśmy się do rozpuku - trochę z rozpaczy, trochę ze strachu, ale bądź co bądź mieliśmy niezłą frajdę. Na górze jest już chłodno - warto zabrać więc cieplejszą kurtkę i czapkę. Kiedy wysiedliśmy, poza chłodem poczuliśmy również ukłucie rozczarowania - Kazbeg schował się cały za mgłą! Napatrzyłam się na ujęcia świątyni na tle tego majestatycznego szczytu skąpanego w promieniach słońca, tak więc ciemne niebo, mżawka, rozjeżdżone błoto i jakiś taki bałagan stworzony przez sprzedawców totalnie zmieniły mój pogląd. Za to wnętrze monasteru oczarowało mnie ! Studiowałam każdy piękny centymetr ścian pokrytych wyblakłymi już, XIV-wiecznymi freskami. Sam wypad do Stepancmindy i na Gergeti nie należy jednak do czołówki moich gruzińskich wspomnień - być może to pogoda, zmęczenie trasą, a może po prostu kiczowata atmosfera tworzona przez wdzierającą się tu już cywilizację pieniądza...

Gergeti - klasztor Cminda Sameba

Gruzińska Droga Wojenna

Wyruszając na zachód kraju wjeżdżamy jeszcze raz do Mcchety, tym razem chcąc zwiedzić centrum miasta i znajdującą się tu Katedrę Sweti Cchoweli. Cały kompleks świątyni jest pięknie zadbany, a otaczające go mury nadają niesamowity klimat sąsiadującym uliczkom handlowym. Żałuję, że nie mogliśmy dłużej zatrzymać się w tym miasteczku - jest to jedno z piękniejszych, jakie miałam okazję zobaczyć w Gruzji (zaraz po Tbilisi). Sama świątynia również wzbudza zainteresowanie: wiekowość, rzeźby, freski i wystrój zadecydowały o wpisaniu katedry na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Warto okrążyć ją z zewnątrz i postudiować ozdobne ściany. Nam samo obejrzenie świątyni z obu stron zajęło ponad godzinę, przez co na zwiedzenie miasteczka nie zostało już czasu.
Katedra Sweti Cchoweli

Mccheta

KARTLIA WEWNĘTRZNA

Po przeciwnej stronie rzeki od stolicy regionu - miasta Gori - spośród skalnych wzniosów wynurza się starożytne skalne miasto Uplisciche, którego czasy świetności niestety minęły wraz z trzęsieniami ziemi, rosyjskimi najazdami i erozyjnymi wiatrami. Z "pomieszczeń" zostało tu raczej niewiele - pomimo starań nie zdołałam dopatrzeć się w kilku wydrążonych dziurach żadnej uporządkowanej struktury. Wejścia tutaj jest jednak warta chociażby panorama okolicy rozciągająca się z tych skalnych szczytów, ale z powodu niesamowicie porywistego wiatru w wyższych partiach zadowoliliśmy się sesją zdjęciową z poziomu Uplisciche :)

Panorama z Uplisciche

Skalne Miasto i jego pomieszczenia

IMERETIA

Kierując się w stronę Morza Czarnego przejeżdżamy przez Imertię, której stolicą jest dawna stolica Gruzji, Kutaisi. Perełką tego największego, tuż za Tbilisi, miasta jest Monaster Gelati - wpisany na listę UNESCO kompleks klasztorny pochodzący z XII wieku n.e. Jego założycielem był ceniony w tym państwie król Dawid Budowniczy, którego grób znajduje się właśnie w tych murach. Gelati obecnie składa się z trzech kościołów: Katedry Narodzenia NMP, cerkwi św.Jerzego i cerkwi św.Mikołaja, dzwonnicy, dawnej akademii, ruin szpitala i pozostałości murów. Niestety nie dość, że cały dzień padał deszcz, to jeszcze cały kompleks był właśnie odrestaurowywany, przez co z zewnątrz mogliśmy podziwiać co najwyżej rusztowania i zielone folie. Nie ciągnęło nas więc do obejścia kompleksu, który zresztą pływał w błocie i okryty mgłą nie zachęcał do podziwiania - a szkoda! Myślę, że w pogodniejszy dzień bardziej docenilibyśmy ten zabytek ludzkości.

Kompleks Gelati w pobliżu Kutaisi

Gelati góruje nad Kutaisi, więc wracając mamy widok na całe miasto. Przejeżdżając wcześniej po jego ulicach miałam wrażenie, że droga prowadzi przez najbiedniejsze dzielnice, tymczasem Kutaisi całe jest po prostu brzydkie! Jeśli akurat nie jesteśmy w regionie rozwalających się, porzuconych budynków, to patrzymy na nijakie, niezadbane domy i ulice. Jedyną uroczą stroną miasta jest położenie (górzysty teren, pomiędzy wzniesieniami rzeka, a to wszystko skomponowane z wielkim miastem) oraz niezwykła złota fontanna przed teatrem w centrum (niedziałająca w czasie naszej wizyty...). Mając jeszcze trochę nadziei na miłe spędzenie tego deszczowego dnia jedziemy do znajdującej się niedaleko wielkiej Jaskini Prometeusza. Naczytałam się wcześniej o tej pięknej formacji skalnej i wręcz nie mogłam doczekać się, aż ujrzę ją na własne oczy. Droga za miastem prowadząca w stronę pionowych skał jest przerażająca: właśnie zdarty asfalt, a jechać trzeba slalomem, bo co rusz studzienki wystające na pół metra :o Jakże wielką przykrość sprawił mi kolejny cios tego dnia: przy kasach dowiadujemy się, że z powodu ulewy poziom wody w jaskini niebezpiecznie się podniósł, w związku z czym nie wpuszczają... Chcę wierzyć, że Kutaisi jest niezwykłym miejscem, w którym można przenieść się w czasie i podziwiać piękno połączenia natury i miasta, ale akurat nas przywitało wyjątkowo niechętnie :)

Freski na ścianach świątyń Gelati

ADŻARIA

Batumi jest niestety jedynym miastem, które zwiedziliśmy nad Morzem Czarnym, ale za to nawet 2 dni spędzone tutaj nie wystarczyły, aby je w pełni poznać. Nadmorski deptak robi wrażenie pod względem otaczających go, pomysłowych i atrakcyjnych figur, rzeźb i budynków. 

Nadmorski deptak
Na początek jednak jedziemy obejrzeć Ogród Botaniczny znajdujący się na wzgórzu nad Batumi. Widok stąd na zatokę jest powalający, szczególnie w słoneczny dzień, kiedy błękit nieba i lazur oceanu pięknie kontrastują z koronami drzew ogrodu.

Widok na Batumi z Ogrodu Botanicznego

Atrakcją nadmorskiej promenady, tuż przy Gruzińskiej Wieży Alfabetu, jest wykonany z aluminium, trójwymiarowy i poruszający się pomnik Ali i Nino. Dwie postacie obracają się zbliżając do siebie, dążąc do pocałunku. Najlepiej obserwuje się tą scenę nocą, kiedy pomnik jest podświetlony, a wokół słychać romantyczną muzykę :)

Ali i Nino
W centrum miasta, tuż za hotelem Sheraton, znajduje się nietuzinkowy Plac Europejski, będący jednym z najładniejszych i najprzyjemniejszych miejsc w Batumi. Ciekawy budynek mający niegdyś służyć za uczelnię wyższą miasta, całkiem nowy, jednak stojący pusty.. Podłogowa fontanna, między której dyszami można pobiegać slalomem lub się schłodzić. Zadbane trawniki, na których pasą się sztuczne sarny. Wokół nowe budynki, które miały być połączeniem nowoczesności ze stylem antycznym - mnie się podobają, ale uchodzą również za nijakie. Nad całością góruje pomnik Madei ze Złotym Runem. Niedaleko znajduje się również Plac Piazza (podobno trzeba zobaczyć, ale mnie w ogóle nie urzekł - ot, drogie restauracje przy otwartej scenie muzycznej) oraz fontanna Neptuna (a Neptun taki jak w Gdańsku! :)).

Plac główny Batumi

Na początku nadmorskiej promenady usytuowana jest stacja dolna gondolowej kolejki na punkt widokowy. Na górze znajdziemy oczywiście restaurację z widokiem na miasto, liczne sklepy pamiątkowe i fotografów chcących nam wcisnąć nasze zdjęcie na kubkach (niezbyt atrakcyjne - robione w momencie wysiadania z gondoli, z widokiem na żelazny tunel). Panorama miasta jest ciekawsza z wagonika, kiedy jesteśmy nieco niżej: możemy wówczas obserwować niesamowite kontrasty stanu budynków i dróg leżących czasem za progiem! Wystająca dumnie złota wieża Sheraton i dziurawe, zapadające się dachy domostw obok to niecodzienny widok w europejskich miastach. Przy górnej stacji podziwiamy zatokę i łapiemy promienie słońca, które dziś towarzyszy nam calutki dzień :)

Punkt widokowy Batumi

Czerwcowa noc jest dziś wyjątkowo ciepła: przed północą spacerujemy w podkoszulkach, robiąc sobie zdjęcia z podświetlonymi atrakcjami promenady. W lokalnych klubach gra muzyka, aczkolwiek widać, ze sezon nie zaczął się jeszcze w pełni. Deptak co kawałek jest remontowany, a kamieniste plaże przesiewane w przygotowaniu na rzesze turystów.


Pomnik Miłości nocą

W Batumi spędzamy swoją drugą rocznicę ślubu śmiejąc się, że jeśli ślub wzięliśmy w podróży, to i każdy czerwiec spędzimy w nowym miejscu :)
A na koniec moje ulubione zdjęcie przy deptaku:

Wieża alfabetu







1 komentarz:

  1. Fajny blog, dużo się dowiedziałam, warto tu czasem zajrzeć

    OdpowiedzUsuń

Nowy adres

Jeśli lubisz odkrywać ze mną świat, zapraszam na nową już domenę : ) https://urlopaktywnie.pl/