Teneryfa

Wyspy Kanaryjskie!



Grudzień. W Gdańsku zimno i wietrznie. Wylot o 19:45. Lądujemy na południu, w Reina Sofia o 1 w nocy czasu miejscowego. Wychodzimy z lotniska i pomimo zmęczenia nie sposób nie poczuć przypływu emocji - jest ciepło i zielono! Witają nas śpiew ptaków i piękne palmy. Czeka nas godzina drogi autobusem podczas rozwożenia po hotelach. Nasz - Canarife Palace - jest całkiem ładny, swoje lata już wprawdzie ma, dywany już raczej do wymiany, ale nie jest źle. Pokój jest duży, czysty, ma klimę, balkon i ogromne łóżko, na którym leżą 4 prześcieradła i 2 poduszki. Hmmm... Szukamy, ale znajdujemy tylko koce, nie znają tu kołder :) 6 godzin lotu wyczerpuje -w końcu spać...


Puerto de la Cruz

O 9:45 mamy spotkanie z rezydentem (jak informuje nas materiał otrzymany od pana na lotnisku). Wprawdzie nie zamierzamy korzystać ze zorganizowanych wczasów, ale skoro już mamy opłaconą opiekę nad pobytem, idziemy posłuchać. Właściwie nic ciekawego, numer alarmowy no i opis wycieczek. Podczas śniadania myślimy, co robić. Wczoraj kupiliśmy przez Internet bilety do różnych parków zoologiczno-botanicznych. Myślimy, żeby wybrać się do centrum i poszukać żółtego autobusu do Loro Parque. Ma być gdzieś przy McDonaldzie. Do centrum spod hotelu kursuje autobus, my idziemy pieszo. Po drodze rozglądamy się za wypożyczalniami samochodów. Jest ich całkiem sporo. Do centrum trafiamy bez problemu. Po drodze wszystko jest piękne! Widzimy przystanek żółtej kolejki - właśnie odjechała, więc mamy jakieś 20 minut czekania. Bierzemy darmowe mapki parku i okolicy i rozglądamy się dookoła. Jest niesamowicie ciepło, kusi nas palmowy park tuż przy brzegu oceanu więc stwierdzamy, że dziś pochodzimy po centrum Puerto de la Cruze, poznamy okolicę i pomyślimy na spokojnie, co dalej. To była świetna decyzja. Doszliśmy przez centrum do parku przy pięknym, kamiennym kościele (warto wejść do środka) i wróciliśmy parkiem wzdłuż oceanu. Widok z tej strony na zatokę - przepiękny! Na schodach przy centrum Martianez przesiaduje pan z 4 papugami. Można je głaskać, robić sobie zdjęcia, porozmawiać - dowolną ilość czasu. W zamian pan zaoferuje nam kupno jednego ze zrobionych przez niego zdjęć (5-6 euro). Wracając Kamil wynajął nam autko - udało mu się utargować cenę 105 euro za 5 dni, z pełnym ubezpieczeniem od szkód. Po krótkim odpoczynku i posileniu się średniej jakości przekąskami w hotelowym barze udaliśmy się na spacer do parku botanicznego. Okazało się, że czynny tylko do 18 (wstęp 4 euro), ale obeszliśmy go dookoła i stwierdziliśmy, że w takim miejscu, gdzie dookoła rosną palmy i kaktusy, nie robi wrażenia :) Wracaliśmy przepięknymi alejkami miejskiego parku, zatrzymując się przy prawie każdej roślinie. O 19:30 jest już zupełnie ciemno, ale na sobie mamy tylko spodenki i podkoszulkę. 

Puerto de la Cruz


Loro Parque | Orotava

Loro Parque (34 euro/os). Z centrum przy McDonaldzie ruszamy żółtą kolejką LoroParque. Przejażdżka trwa z jakieś 10minut i jest atrakcją samą w sobie! Otwarty pojazd poruszający się w tym gorącym dniu po klimatycznych uliczkach to właśnie to, czego było mi trzeba :) Bilety kupiliśmy online,więc idziemy prosto do wejścia, ale kolejek i tak nie ma o tej porze roku. Kierujemy się na pokazy, kolejno z jednego na drugi. Orki, lwy morskie, delfiny i papugi - ten ostatni można śmiało sobie odpuścić, nic ciekawego. Lwy morskie i delfiny - super! Co do samego zoo - nie da się go porównać z naszymi polskimi. Nie ma tu słoni, żyraf, zebr, hipopotamów, niedźwiedzi, i innych, z którymi zwykle zoo nam się kojarzy. Zgodnie z nazwą - Loro - jest mnóstwo papug. Do tego pokazy, biały tygrys, pingwiny, kilka gryzoni, i to właściwie tyle. Obejście wszystkiego zajęło nam około 4 godzin. Radzę wziąć ze sobą jakiś prowiant - za zwykłego, małego banana liczą tam sobie 4Euro! Przy wyjściu czekamy na żółtą kolejkę, która odwozi nas spowrotem pod McDonald. Wieczorem wybieramy się jeszcze do Orotavy - od naszego hotelu to jakieś 3 km. Niestety jest już zmierzch - a szkoda! Jest przepięknie. Ogrody Viktorii - bajka! Przez kiepskie już światło niestety nie mamy ładnych zdjęć, ale spacer po oświetlonym lampionami parku również miał swój urok. Sama miejscowość położona dosłownie na wzniosach i spadkach, wąskie uliczki pod kątem 60 stopni naprawdę robią wrażenie. Polecam też wstąpić do kościoła na przeciwko głównego placu.

Ogrody Viktorii Orotava


Sylwester na Teneryfie: kiepski. Nawet bardzo. Chyba że my trafiliśmy po postu na beznadziejną imprezę :) Nie odliczali do północy, nie było wystrzałów fajerwerków w okolicy, ogólnie jak każdy inny wieczór. Tęskniliśmy do rodziny i znajomych, z którymi zawsze jakoś tak cieplej i huczniej żegnamy stary, a witamy nowy rok...



Candelaria | Santa Cruz | Góry Anaga


Jest niedziela, chcemy rano wziąć udział we mszy świętej, a potem zwiedzić wschodnią część wyspy i powspinać się po górach Anaga. Mogliśmy pójść na mszę po angielsku do uroczego kościółka przy centrum Puerto de la Cruze na godz.10, ale stwierdzamy, że trochę późno. Wybieramy się więc na mszę do bazyliki w Candelarii, na 10. Msza po hiszpańsku, nic nie rozumiemy. Bazylika nie robi na nas niestety większego wrażenia. Sama miejscowość również. Do tego dookoła placu prowadzone są jakieś remonty, więc nawet posągi przy murze brzegowym tracą urok. Od razu po mszy udajemy się w stronę San Andres. Po drodze zahaczamy o stolicę Teneryfy - Santa Cruz. Zatrzymujemy się na ogromnym parkingu przybrzeżnym, skąd widzimy  Auditorio de Tenerife "Adán Martín"Tu również długo nie zbawiliśmy - wciąż kręciła się tu pijana, agresywna młodzież i wszędzie walało się potłuczone szkło. Odpuszczamy sobie żółtą plażę z piasku Sahary i jedziemy prosto w góry. Na nawigacji ustawiamy punkt, który znalazłam na czyimś blogu - kierujemy się do miejscowości Chamorga, na drogę TF123. Droga jest asfaltowa, kręta i miejscami wąska. Ale widoki zapierają dech w piesiach! Zatrzymujemy się prawie przy każdym punkcie widokowym. Najlepsze są chyba na początku, przy wyjeździe z miasta, kiedy to z coraz wyższego poziomu patrzymy na ocean, a dookoła drogi mamy głębokie wąwozy. Chamorga to wioska na końcu dogi. Kilka kilometrów przed nią zaczynają się oznaczone szlaki piesze w góry. My jednak jedziemy do końca, parkujemy przy drodze i idziemy jedną z krótszych dróg w górę, a potem w stronę oceanu (właściwie to kiepski opis, bo biorąc pod uwagę wysokość i małe rozmiary wyspy, ocean widzimy z lewej, z prawej i przed nami).

Góry Anaga

Przy wejściu na szlak stoją znaki ostrzegawcze oraz mapa gór. Warto zrobić sobie zdjęcie - gdyby nie ono, nie spostrzeglibyśmy się chyba, że w pewnym memencie zeszliśmy ze szlaku :) Zachwyca nas to, jak bardzo klimat gór różni się od zaledwie 60 km dalej położonej północy wyspy. Ziemia jest sucha, słońce mocniej praży, a dookoła rośnie niska roślinność- przeróżne rodzaje kaktusów i kosodrzewina. Co chwilę coś szeleści w gąszczach i przebiegają jaszczurki. Szlak pełen jest przepięknych widoków gór z oceanem w tle. Dochodzimy do ruin jakiegoś domku, tu szlak oficjalnie się kończy, my jednak idziemy kawałek dalej ścieżką. Na górze wieje. Bardzo wieje! Muszę trzymać się Kamila i osłaniać twarz, miejscami nie da się oddychać ani iść. Ale uparliśmy się - na końcu widzimy samotną palmę - jedyną w okolicy, jest wyraźnym symbolem zwieńczenia podróży. Tutaj można zrobić rewelacyjne zdjęcia. Dobrze widać wysokość, góry, ocean na dole. Ale wiatr uniemożliwia nam podziwianie widoków, kilka zdjęć i chcemy stąd uciekać :) Przy zejściu nie zatrzymujemy się już i nie gubimy, także droga w dół zajmuje nam niespełna 25 minut. Wsiadamy do auta i zmęczeni wracamy północą do Puerto de la Cruz.


Anaga: góry i ocean

Jest przed 18, więc stwierdzamy, że poszukamy tzw. romantycznej plaży - Playa del Bollullo. Łatwo nie jest, gdyż nie prowadzą do niej drogowskazy ani reklamy. W Internecie znalazłam jedynie, że miejscowi chodzą do niej przez plantację bananów :p Pracownik stacji benzynowej tłumaczy nam po hiszpańsku jak dojechać: "rotondo" "tunelo" <machnięcie ręką w prawo> OK, chyba trafimy! Rzeczywiście po wjeździe przy plantacji droga- a raczej zabetonowana ścieżka - jest wąska i przystosowana bardziej pod ruch pieszy. Wiem, że gdzieś niedaleko plaży jest restauracja o tej samej nazwie. Kiedy widzimy już znaki prowadzące do niej, stajemy na piaszczystej zatoczce i dalej idziemy pieszo. Ta plaża jest jak z obrazka! Słonce oświetla już tylko końcówkę, ale zachód tym bardziej potęguje wzruszenie :) Zapatrujemy się w olbrzymie fale rozbijające się o skały. Odpoczywamy...

Playa del Bollullo


Teide | Jungle Park | Monkey Park

Z Puerto de la Cruz drogą nr TF-21 kierujemy się na południe do dolnej stacji kolejki na szczyt Teide (cena: 27 Euro w dwie strony/os) - z łatwością znaleźliśmy ten punkt na mapach google, zapisaliśmy w swojej nawigacji off-line i trafiliśmy bezbłędnie (zresztą- i tak jest tylko jedna droga na wskroś wyspy :)) Początkowo chcieliśmy wjechać, a zejść o własnych siłach, jednak czasu tak mało a tyle jeszcze miejsc do odkrycia! Po wjechaniu na górę okazuje się, że wszystkie szlaki piesze są zamknięte - spadło trochę śniegu... Rozczarowanie ogromne. Jedyne co można pooglądać z góry to widok na szlak kolejki w dół. Spędziliśmy tam 10 minut - tyle co czas oczekiwania na następną kolejkę do zjazdu. Na górze zimno: -2 stopnie. Do tego dość mocno we znaki daje się zmiana ciśnienia i gęstości powietrza (nie tak, żeby tam padać jak muchy, po prostu niekomfortowo). Za to widoki przy zjeździe przepiękne. Mieliśmy czyste, błękitne niebo, skały odbijające słońce i nieco śniegu. Dalej jedziemy tą samą drogą na południe. Nie zawracajcie! Ta strona wulkanu jest zdecydowanie lepsza. Można zatrzymać się na pobocznym parkingu i pobiegać po polu zastygłej magmy z widokiem na Teide. Naprawdę warto!

Teide

Przy Vilaflor odbijamy na TF-51 i jedziemy aż do skrzyżowania z bardzo dobrze oznakowaną drogą do"Jungle Park" (ul.Calle Tinguafaya, wejście: 24(!)Euro/os). Tu na wejściu panie zachęcają nas do wykupienia sobie atrakcji w postaci kąpania się z lwami morskimi czy zabawa z małpkami - nie warto w tym miejscu wydawać kilkudziesięciu Euro, ponieważ kawałek dalej jest Monkey Park, gdzie nagłaskacie się małpek do woli, a i tutaj, w Tropical Island, można wejść do klatek, gdzie biegają one luzem - tak samo papugi, które chętnie posiedzą wam na dłoni. W odróżnieniu od Loro Parque, tutaj jest bardziej "dziko". Nie ma aż takich tłumów ludzi, przepychu i sprzedawców na każdym kroku. Zwierzęta są dosłownie na wyciągnięcie ręki, a wszędzie dookoła mnóstwo roślinności, "zielone" zakamarki, tunele i ścieżki. Całkiem przyjemny spacer :) Wracamy na drogę TF-51, a przy skrzyżowaniu z drogą TF-28 skręcamy w ulicę Camino Real Llano Azul. Nie przestraszcie się, że przez jakiś czas będziecie jechali dosłownie przez pustkowie :p Na końcu drogi, przy przecięciu z autostradą TF-1 jest jedyny w okolicy obiekt - Monkey Park. Wstęp dla dorosłych - 10 Euro, plus pudełeczko pokarmu - 3 Euro. Wszędzie dookoła biegają świnki morskie - trzeba uważać, by ich nie zdeptać. Pogłaskamy też starego żółwia, wymasujemy lemurowi stopę i poszarpiemy się z małpeczką o ogórka. Pełni wrażeń wracamy zachodnią stroną wyspy do hotelu.

Monkey Park


Masca

W ofercie Itaki znajduje się wycieczka do wąwozu Masca. W cenie 55 Euro za osobę jest przejazd z hotelu do wioski Masca, zejście wąwozem z przewodnikiem do plaży Masca, przepłynięcie do Los Gigantes i powrót autokarem do hotelu. My taką samą wycieczkę organizujemy sobie samodzielnie za 22 Euro razem za 2 osoby :) Najpierw jedziemy do Santiago del Teide. Można bez problemu dostać się tu autobusem, my jednak podjeżdżamy autem, które parkujemy bezpośrednio przy przystanku autobusowym na skrzyżowaniu z drogą na Mascę (przy kościele). W rozkładzie jazdy autobusu nr 355 podane były odjazdy o 9,10 i 11 rano (dalej nie patrzyliśmy). Wyszykowaliśmy się na 10, ale nic nie przyjeżdżało. Przy przystanku autobusowym znajduje się centrum informacji turystycznej - tu Kamil dowiaduje się, że w tym tygodniu autobus jedzie tylko raz - o 11:00. Trzeba się ustawić w kolejce już pół godziny wcześniej, gdyż zabiera 30 osób, a reszta zostaje. Skąd mieliśmy to widzieć? Pani wzrusza ramionami - najlepiej pytać miejscowych... No cóż, mamy trochę czasu żeby pochodzić wokół kościoła, wejść do środka, porobić zdjęcia z drzewem mandarynkowym :)

Santiago del Teide

Za autobus płacimy 1,45 Euro za osobę. Trasa - rewelacyjna! Polecam usiąść z lewej strony - wprawdzie trasa jest kręta i na zmianę jesteśmy raz przy ścianie raz przy przepaści, ale z lewej wyraźnie widoki są "częstsze" :) Po wyjściu z autobusu kierujemy się do najbardziej komercyjnego punktu - barów i sklepików - i to tu zaczyna się szlak. Początek jest przepiękny.  Droga jak z bajki - palmy, kwiaty, kamienne murki i góry dookoła. I powiem szczerze - jeżeli nie lubicie za dużo się szwendać, zostańcie tu. Dla podziwiania widoków warto może odejść z 15 minut w dół - dalej zaczyna się typowo kamienisty, wilgotny wąwóz. Kamienie, krótkie tunele, rzeka i brak słońca. Ja uwielbiam wspinaczki czy łażenie po szlakach górskich, ale tutaj nie byłam wcale zachwycona - chciałam jak najszybciej wyjść już na słońce. Szlak opisywany jest jako niesamowicie trudny - no nie powiedziałabym....Dla osoby sprawnej i zdrowej (szkielet, mięśnie, ścięgna :)) nie powinien on sprawić większych trudności. Rzeczywiście bolą duże palce u stóp, no i łydki - cały czas schodzimy w dół próbując się nie poślizgnąć. Nam przejście zajęło 2 godziny, przy czym czasami po prostu zatrzymywaliśmy się, żeby grupy emerytowanych Niemców poradziły sobie z przejściem bardziej stromych odcinków. Oczywiście bardzo nas to denerwowało, ale z drugiej strony - gdyby nie oni i ich przewodnicy, pewnie byśmy się zgubili :p Czasami nie do końca byliśmy pewni, czy to dobra droga. Bardzo pomocne są stosiki kamyków układane przez przechodzących wcześniej - zaznaczają w ten sposób, że to właściwa droga. Polecam ich wypatrywać i samemu układać dla pozostałych.

Wejście do wąwozu Masca

Po dojściu na plażę zrzucamy buty, skarpetki, i idziemy prosto do wody. No dobra - to nie takie proste :p Plaża to duże kamienie, zero piachu, a fale są na tyle mocne, że co najwyżej można czekać aż jakaś napłynie na twój kamień :) Ale i tak przyjemnie chłodzi, a okrągłe kamienie masują stopy. Jest tu naprawdę magicznie. Gdyby nie masa turystów, czułabym się jak w dzikiej zatoczce z dala od świata. Co jakiś czas podpływają statki zabierając do Los Gigantes. Na plaży stoją przedstawiciele różnych firm i sprzedają bilety. My kupujemy za 8 Euro za osobę, na godz.14, najkrótsza trasa przy klifach - około godziny podróży. Siadamy z samego przodu, na dziobie. Pan poleca wsiąść do kajuty- będzie mocno chlapało - ale my i jeszcze jedna para chcemy zaryzykować. Słońce nas przypieka, rozbieramy się do stroju kąpielowego i zaczyna się :) To naprawdę świetna zabawa, szkoda siedzieć w środku, kiedy można krzyczeć, śmiać się, patrzeć na zbliżające się fale, które rozbija dziób, przy okazji pryskając nas przyjemnie letnią wodą. Stwierdzamy, że jeżeli chodzi o przyglądanie się klifom, to zdecydowanie lepiej płynąć w drugą stronę. Po zejściu z pokładu jesteśmy cali w soli - to jednak nie Bałtyk :) Otwieramy mapkę, którą otrzymaliśmy w informacji turystycznej w Santiago del Teide i po skorzystaniu z darmowej toalety w porcie idziemy na autobus. Mamy szczęście - przed 16 coś podjeżdża. Płacimy 1,55 Euro za osobę. Kierowca to wariat! Ale widać, że zna tą drogę. Wznosząc się kolistą trasą w górę obserwujemy ocean. Jedziemy jakieś pół godzinki - autobus zatrzymuje się na tym samym  przystanku przy kościele, na którym wsiadaliśmy rano jadąc na Mascę. Czas wracać coś zjeść :)


Playa de Masca


Garachico | Punta de Teno | Icod de los Vinos

Ostatniego dnia wybieramy się na najdalej wysunięty wgłąb oceanu punkt Teneryfy - Punta de Teno. Pole lawy zastygłej w wodach oceanu i tworzącej wspaniałe wyżynne kształty z zatokami i urwiskami robi wspaniałe wrażenie. Do tego jest tuż przed południem, gorąco, słonecznie, a dookoła błękitny ocean i skała. Jedziemy z Puerto de la Cruz na zachód drogą TF-42 a następnie TF-445 do samego końca :) Tu już sam piach i płaskie pola wiatraków. Parkujemy po prostu na wyjeżdżonych poboczach i spacerujemy deptakami.  Zanim tam jednak dotarliśmy, zatrzymaliśmy się przy drodze w Garachico. To chyba najpiękniejszy punkt widokowy na wybrzeżu! Nie idzie go przegapić - już wjeżdżając do miasteczka uwagę przykuwa kamienista wysepka  i piękna zabudowa przy zatoce. Po powrocie mieliśmy w planach poleżeć na plaży, ale leniuchowanie szybko nas nudzi, a poza tym słońce o tej porze roku szybko się chowa i po godz. 16 już nie grzeje tak przyjemnie jak latem.  Jedziemy więc do Icod zobaczyć słynne smocze drzewo. Same miasteczko - straszne :o Okolica ogrodu botanicznego wygląda jak slamsy i nawet trochę się boję przechodzić tymi uliczkami :p Do ogrodu nie wchodzimy - idziemy na przeciwko, do altanki z punktem widokowym, gdzie oglądamy drzewo przez wycięty w tym celu fragment muru. Według mnie nic specjalnego- spodziewałam się naprawdę olbrzymiego, monumentalnego drzewa, a tymczasem jest to po prostu drzewo stare. I tyle. Celowo nie warto tam jechać.
Garachico




5 komentarzy:

  1. Widzę, że Wąwóz Masca nie zrobił tak pozytywnego wrażenia jak na mnie ;) Mnie się tam nadzwyczajnie podobało!
    Pozdrawiam
    Jola

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam pewne obawy, czy wypożyczalnie samochodów na Teneryfie są po prostu bezpieczne? Nie natrafimy na żadne kruczki, niedopowiedzenia i dodatkowe opłaty? A może łatwiej będzie podróżować komunikacją publiczną?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My wypożyczaliśmy auto na miejscu, w małej wypożyczalni miejscowej, których w Puerto de la Cruze było mnóstwo (te ogólnoeuropejskie, sieciowe też były, jednak tak jak Pan mówi, nieco bardziej pokomplikowane). Auto wypożyczyliśmy za 21 Euro/doba, z pełnym ubezpieczeniem - właściciel wręcz powiedział, że możemy oddać go w kostce :) Wyjeżdżając, zostawiliśmy auto po prostu przy ulicy przy hotelu, a kluczyki w recepcji - nie chciał nawet oglądać auta przed zwróceniem, skoro ma Full Assurance :)Przed otrzymaniem kluczyków wypełniliśmy tylko dokument dla ubezpieczalni, umowę najmu, i tyle. Żadnych kruczków ani małych druczków. Auto nie z salonu, trochę już porysowane, ale jak to mówił właściciel wypożyczalni: "it's for rent, has to ride, not look" :p

      Usuń
  3. Jak urlop, to wyłącznie na Teneryfie. Nawet Madera nie ma takiego uroku, co właśnie Teneryfa...

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda że nie wiedziałam o tym blogu wcześniej.

    OdpowiedzUsuń

Nowy adres

Jeśli lubisz odkrywać ze mną świat, zapraszam na nową już domenę : ) https://urlopaktywnie.pl/